Przełajowo w Muszynie

27 kwietnia 2019 r., grupa szalonych biegaczy z Klubu Akademia Bosego Wirusa, wybrała się na 4 Bieg Muszynianki. Bo co tutaj robić w sobotę, jak deszczyk pada? Nic innego jak tylko przebiec sobie trasę przełajową o długości 5 km.

Trasa krótka, łatwa i przyjemna taki relaks przedpołudniowy o walorach zdrowotnych, gdyż ciało zostało fantastycznie nawilżone przez delikatne kropelki deszczu, płuca dotlenione oraz oczy zaspokojone intensywną zielenią. W sumie taki bieg to około pół godziny, a później cały dzień wolny można leniuchować. Toteż pojechaliśmy.

Spotkajmy się

Dość wcześnie bo o 7.30. Na miejscu byliśmy o 8.30 jako pierwsi. Na scenie amfiteatru spotkaliśmy naszego Bosonogiego Ziomala – Karola, który przygotowywał pakiety dla 200 uczestników biegu (taki był limit ustanowiony przez organizatora). Karol tym razem z nami nie biegał, gdyż zajmował się obsługą biegu.

Spragniona na luzie

Jak już wspomniałam… byliśmy tam jednymi z pierwszych. Pokręciliśmy się po terenie ośrodka, a trochę – przy mocniejszych opadach – przesiedzieliśmy w samochodzie. W sumie czas szybko zleciał. Było nam ogólnie wesoło, zero stresu…. bo czym się tu stresować „piąteczką”???

I tak w sielskich nastrojach przed 11 podążyliśmy w kierunku mety. Oczywiście robiąc jeszcze delikatną rozgrzeweczkę, ale bardzo delikatną, bo zaczęliśmy ją wykonywać zbyt późno…. hmmm, a mieliśmy taki nadmiar wolnego czasu.

Przed samą 11 stanęliśmy na mecie i wtedy uzmysłowiłam sobie że chce mi się okrutnie pić!!!…proszę, proszę tyle miałam wolnego czasu i zapomniałam o piciu… oj, oj, wszystko przez tych naszych chłopaków gawędziarzy. Co miałam robić??? Nic nie mogłam, bo godz. 11.

Bo fantazja jest od tego…

I wystartowałam, ale cały czas myślałam o piciu (oczywiście wody 🙂 żeby mnie ktoś źle nie zrozumiał). Pragnienie było dość mocne, bo biegnąć wytworzyłam sobie w głowie na ten temat trzy fantazje – ratunki:

  • pierwsza – umoczyć chusteczkę w kałuży i zwilżyć usta;
  • druga – zerwać mokrą trawę i ją wyssać;
  • i trzecia – zboczyć w kierunku fontanny i się napoić.

Na szczęście było to tylko 5 km, więc skończyło się na fantazjach. Strach pomyśleć, co by to było, gdybym biegła 10 km….

Mądra Polka po szkodzie

Do mety dotarłam. Zrozumiałam też, że nie można lekceważyć żadnego biegu nawet tego krótkodystansowego. Oprócz porannej kawy powinnam była jeszcze coś wypić.

Radość 🙂

Obserwując towarzyszy to na mecie pojawiali się zadowoleni i uśmiechnięci. Może to na widok Karola, który nas pięknie witał, ściskał i wieszał medale. Na koniec jeszcze seria wspólnych zdjęć. Jedzonko i papapa… do następnego!!!

źródło fot.: Aldona Mika

1 Komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*